wtorek, 26 marca 2013

Czy o muzyce poważnej trzeba mówić tylko poważnie?

   Do Warszawskiej Opery Kameralnej trafiłam trochę przypadkowo. W ubiegłym roku, podczas Nocy Muzeów, w Galerii Zapiecek na warszawskiej Starówce, spotkałam Justynę Reczeniedi, sopranistkę, solistkę WOK, ostatnią uczennicę legendarnej Bogny Sokorskiej. Justyna wraz z kolegami z WOK zbierała wówczas podpisy pod petycją o utrzymanie Warszawskiej Opery Kameralnej, której groziło zamknięcie z prozaicznego powodu - braku pieniędzy. 

   Justynę będziemy niedługo gościć w Wilanowie na jednym ze spotkań z cyklu "Zmysły Sztuki", bo jej głos jest urzekający, osobowość bardzo ciekawa, a aktywność artystyczna ogromna. 
   I właśnie Justyna zaprosiła nas w lutym tego roku do Warszawskiej Opery Kameralnej na pierwsze spotkanie z cyklu "Wieczory Czwartkowe - Loża Miłośników Opery". Na początku zabrzmiało mi to trochę jak Loża Szyderców z Muppet Show, ale poszłam, bo lubię czasem posłuchać muzyki poważnej. Doskonale pracuje mi się przy Mozarcie, a odpoczywa przy "Fauście" Gounoda. 
   Sala WOK była wypełniona po brzegi - oczywiście głównie osobami w wieku słusznym. Pytam nieustannie - gdzie młodzież ze szkół muzycznych? Gdzie starsza młodzież? Muzyka poważna nie gryzie! Pisząc to słucham arii w wykonaniu Justyny Reczeniedi i lekko mi na duszy :-)
   Spotkanie inauguracyjne prowadzili Viola Łabanow i Piotr Maculewicz. 
   Wykład Piotra Maculewicza, muzykologa i publicysty muzycznego, o kompozytorze zupełnie mi nie znanym, a jak się okazuje w czasach, kiedy żył i tworzył, sławniejszym od Bacha i Haendla - Johannie Adolfie Hasse, był bardzo ciekawy, czasem z przymrużeniem oka, okraszony sporą dawką muzyki. Hasse był kompozytorem królów i cesarzy, nazywano go „boskim Saksończykiem”, o jego opery zabiegały wszystkie najważniejsze sceny Europy. Bywał w Warszawie jako nadworny kompozytor obu Augustów Sasów, zatem jego muzyka była dobrze znana osiemnastowiecznym mieszkańcom naszej stolicy. Po jego śmierci wiele zegarów jeszcze długo wygrywało kuranty z melodiami oper, których tytułów nikt już wymienić nie potrafił. Warszawska Opera Kameralna próbuje przywrócić jego muzykę, co bardzo mnie cieszy, bo rzeczywiście jest w niej coś urzekającego, włoskiego, słonecznego, lekkiego. Aż trudno uwierzyć, że pisał tę muzykę Saksończyk, czyli Niemiec.
   Okazuje się, że na YouTube można znaleźć sporo utworów Hassego. Polecam jeden z nich, żeby słowa zmieniły się w... ciało, w dźwięk. My mieliśmy możliwość usłyszeć arie w wykonaniu Justyny Reczeniedi i Doroty Lachowicz


   Na kolejne spotkanie, które odbyło się na początku marca, jechałam równie zaciekawiona, bo rzecz miała być o "Halce" Stanisława Moniuszki. 
  Z wykładem "Halka, młodsza siostra Ariadny i Safony" wystąpił dr Grzegorz Zieziula, muzykolog z Instytutu Sztuki Polskiej Akademii Nauk. Tym razem cieszyłam się, że nie ma młodych widzów i współczułam obecnym, bo wykład był porażką. Sama tematyka jest godna uwagi, ale sposób prezentacji z najciekawszej historii zrobiłby... niestrawnego gniota. Tego nie dało się słuchać, a i oglądać nie było co. W rzędzie przede mną jeden pan przysypiał, pani nerwowo komentowała do koleżanki, mnie nosiło, ale dobrze, że siedziałam na balkonie, bo miałam daleko do prelegenta, któremu chętnie wyrwałabym mikrofon i odebrała komputer z prezentacją. Może dr Zieziula jest wnikliwym naukowcem, ale swojej wiedzy zupełnie nie potrafi przekazać. O nawiązaniu kontaktu z słuchaczami nie wspomnę. Umęczyłam się ogromnie, a co najsmutniejsze, z wykładu dr Zieziuli zapamiętałam jedynie braki prezentacyjne, a przecież nie oto chodziło.
  Spotkanie uratowała Anna Wierzbicka, sopranistka, która zaprezentowała arie z "Halki Wileńskiej". Tak, tak, Halki są dwie - pierwsza, dwuaktowa wileńska i druga, rozbudowana do czterech aktów warszawska. Polecam artykuł na stronie: culture.pl o losach tej opery. I to był temat drugiej części spotkania, jak również wspomnienie o Kazimierzu Dejmku i jego wizji "Halki". Obejrzeliśmy także fragment filmu "Warszawska premiera" (1950), opowiadającego o walce o wystawienie "Halki", pierwszej narodowej opery polskiej. Partię Jontka w filmie wykonywał wybitny tenor Wacław Domieniecki, którego głos określa się jako tenore robusto (mocny), a równocześnie majestatyczny (tenore grave). Córka artysty, Halina Lang, opowiedziała trochę o swoim ojcu, więc zrobiło się swojsko i rodzinnie. 
  Czekam na najbliższe spotkanie, które odbędzie się 4 kwietnia, godz. 18:00. Tym razem będzie mowa o fenomenie popularności poloneza na dworach, w kościołach i teatrach w XVIII wieku, a wykład wygłosi dr hab. Szymon Paczkowski z Instytutu Muzykologii UW. Mam nadzieję, że będzie ciekawie, muzycznie i tanecznie. Póki co, polonez kojarzy mi się z tańcem na studniówkę, albo z "Panem Tadeuszem" i muzyką Wojciecha Killara, ale to inny wiek:-)


   Na pierwszym spotkaniu byłam w Loży Miłośników Opery, na drugim częściowo w Loży Szyderców. Ciekawe, gdzie będę siedzieć podczas trzeciego spotkania:-)
   Niemniej, wyszłam bogatsza o wiedzę o Johannie Adolfie Hasse, którego muzyka teraz czasem mi towarzyszy, o informacje o różnych interpretacjach "Halki" - klasycznej i tej wg Dejmka, czyli bliższej życiu, a także o premierze w Warszawie, która miała miejsce 1 stycznia 1858 roku.

   O muzyce poważnej, jak się okazuje, można mówić i śmiertelnie nudno, i bardzo ciekawie, z uśmiechem, okraszając opowieść anegdotą, zagadką. Oby jak najczęściej mówiono tak, by przyciągnąć widza.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz