niedziela, 24 marca 2013

Spotkania z poezją i sztuką tylko dla wybranych?

   Mam za sobą trzy spotkania z poezją, które odbyły się w niewielkich odstępach czasu i przestrzeni. 

   Pierwsze związane było z obchodami 50-lecia pracy twórczej Grzegorza Walczaka. W Domu Literatury w Warszawie zebrało się spore grono mniej lub bardziej znajomych osób, bo na przestrzeni tylu lat pracy prozaik, poeta, dramaturg, autor piosenek i książek dla dzieci, czyli bardzo płodny w słowa twórca, miał okazję spotkać się i współpracować z różnymi ludźmi. Zrozumiałym jest zatem, że większość widowni stanowiły osoby w wieku bliskim jubilatowi. Młodzieży było jak na przysłowiowe lekarstwo.
   50 lat to sporo czasu, a to oznacza, że nie da się całej twórczości zmieścić, omówić, powspominać podczas dwugodzinnego spotkania. Jednak organizatorzy i jubilat chyba taki cel sobie postawili. Zamiast niedosytu, niestety, czułam przesyt, zamiast uduchowienia po dawce poezji miałam poczucie rozgardiaszu, festynu i chaosu. 
   Cieszy mnie jedynie to, że miałam okazję usłyszeć wiersze Grzegorza Walczaka w interpretacji Henryka Talara. Hipnotyzujący głos, figlarne spojrzenie, umiejętne budowanie nastroju.
   Drugie spotkanie, tydzień później, dla odmiany w Klubie Księgarza, dotyczyło premiery 96. numeru pisma "POEZJA Dzisiaj", poświęconego w dużej części Juliuszowi Erazmowi Bolkowi. W gronie widzów, tym razem znacznie mniejszym, znalazły się osoby także mniej lub bardziej znajome, choć tu dla odmiany było kilka młodych kobiet. Spotkanie, podobnie jak 96. numer "POEZJI Dzisiaj", było hymnem pochwalnym na cześć Juliusza. Niby super, ale przesłodzonej potrawy nie da się zjeść zbyt wiele... Aż mi się marzy jakieś krytyczne zdanie, polemika z poetą. A tu w piśmie prawie sto stron kadzenia autorowi, a na spotkaniu i ochy, i achy.
   Owszem, podoba mi się to co tworzy Juliusz, ale nie wszystko do mnie przemawia. Nie zgodzę się ze zdaniem, które padło na spotkaniu, że jego poezja jest optymistyczna. Na przykład wiersze Juliusza opublikowane w 3. numerze "Wiadomości Literackich" uważam za pełne pesymizmu, a co więcej chwilami miałam wrażenie, że wieje od nich cynizmem.
  Lubię, kiedy Juliusz czyta swoje wiersze, albo kiedy czytał je Krzysztof Kolberger, albo wręcz kiedy sama sobie je czytam. W wykonaniu zaproszonych aktorów przeleciały przeze mnie bez śladu. Owszem, Maria Gładkowska ma piękny głos i uroczy uśmiech, ale jej interpretacja, tak jak interpretacja Macieja Rayzachera, dla mnie była zbyt monotonna. 
    Poza tym było miło i sympatycznie. Numer "POEZJI Dzisiaj" zakupiłam, dostałam autograf poety. Ba! nawet przeczytałam pismo w dużej części. Jednak morze cukru mnie umęczyło. Soli i pieprzu brak.
   I spotkanie trzecie, następnego dnia. "Lustra ciszy" w Muzeum Literatury w Warszawie. Malarstwo i poezje Grzegorza Morycińskiego. Bardzo dużo gości, ale ponownie młodzieży brak. Czy to dlatego, że niemal każdego dnia coś się w Warszawie dzieje i wybieramy spotkania organizowane przez znajome osoby? Czy młodzież nie ma czasu, czy nie ma potrzeby poznawczej, dlatego nie przychodzi na spotkania, na których mogłaby się czegoś nauczyć? Dziwi mnie, że na wystawie nie pojawili się tłumnie studenci ASP czy uczniowie Liceum Plastycznego. Z malarstwa Grzegorza Morycińskiego powinni uczyć się sztuki tworzenia, analizować barwy, przenikać samotność przemawiającą z obrazów. 
   Wiersze Grzegorza Morycińskiego czytał Henryk Boukołowski. Tekst kilku z nich można znaleźć w salach muzealnych tuż przy obrazach. Zachęcam jednak do głębszego zapoznania się z tą częścią twórczości artysty. Wiersze Grzegorza Morycińskiego są jak jego obrazy. Zamiast farbami, autor maluje słowami tak plastycznie, że w duszy zostają nie słowa, ale właśnie wizerunki tego o czym w wierszu mowa. Wiele z nich, już po jednokrotnym przeczytaniu, zapada w pamięci. 
    Wiersze przeplatały się z muzyką wykonywaną przez Marię Pomianowską (instrumenty smyczkowe, śpiew) i Dimę Gorelika (gitara), którzy grali także na spotkaniu z Grzegorzem Marczakiem, ale zupełnie inną muzykę. Dźwięki z lekka orientalne uzupełniały doskonale treść.
   Mam zamiar pójść do Muzeum Literatury jeszcze raz i na spokojnie, w ciszy, bez tłumu gości, popatrzeć na obrazy Grzegorza Morycińskiego. 

   Jak doprowadzić do tego, żeby na spotkania poetyckie przychodziły także młode osoby? A poza znajomymi i krewnymi, zjawiali się ludzie kompletnie obcy, spragnieni kontaktu ze słowem, obrazem, muzyką, kulturą? Jak zachęcić przyszłych artystów malarzy, aby poznawali dzieła dojrzałe, uczyli się od mistrzów? Czy tylko stadiony mają szansę pękać w szwach nawet na "przedstawieniach" wysoce wątpliwej jakości?  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz